Nie wiem czemu już tak to jest że na początek listopada zawsze jest szaro, buro i ponuro. Jakkolwiek październik jest jeszcze znośny, tak listopad zawsze niesie ze sobą jakiś depresyjny nastrój i powoduje u mnie nastanie okresu "nicniechcenia".
Nie lubię zimna. Nie lubię deszczu. Nie lubię zgniłych liści. Nie lubię cmentarzy.
Uff.
Dziś pokażę po raz pierwszy mój tegoroczno-jesienny płaszczyk. Kupiłam go już na wiosnę, ale jakoś bardziej pasował mi na tę porę roku. Poza tym, czuję się w nim trochę jak bohater Assassin's Creeda (klik). ^^ Poza tym, chciałam pozachwycać się nad kopytkami. Dwa sezony wzbraniałam się przed nimi: najpierw mi się nie podobały, potem byłam przekonana że są totalnie niewygodne. Okazały się bardzo wygodne i pasujące do wszystkiego, a do tego można je nosić także z wywiniętym kożuszkiem.